środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 1: Początki w Wenecji

Szesnastoletnia miss międzynarodowego liceum, przechadzała się właśnie niewielkimi skrawkami zielonego dziedzińca należącego do placówki. Nie zwracała oczywiście uwagi na nic poza książką, którą właśnie czytała, a której tytuł zawierał cała masę trudnych, łacińskich słów, których znaczenia nikt nie musiał znać, a ona znała. Już dawno przestała zwracać uwagę na to co jej pojawienie powoduję wśród innych uczniów. Przyzwyczaiła się do zamieszania i uwagi. Przyzwyczaiła, ale nie przestało jej się to podobać.
Niby od niechcenia, odrzuciła do tyłu gładkie, idealnie wymodelowane, karmelowe włosy i kątem oka zobaczyła, jak jakiś chłopak, siedzący niedaleko, przełyka ślinę. Uśmiechnęła się do siebie. 
była naprawdę śliczna. Tego jej odjąć nie można było. Drobna twarzyczka, blada, porcelanowa, jakby nigdy nie widziała słońca, bez rumieńca i bez piegów, jak to często bywało przy jej typie urody. Ta twarz okalały śliczne włoski, a dla dopełnienia obrazu doskonałości, spoglądała na świat wielkimi, zielonymi oczami, wypełnionymi chłodną inteligencją. 
Ale przy nawet największych chęciach nie można było powiedzieć, że to jej twarz była zasługą spojrzeń chłopców. To była jej figura. Dziewczęca, wręcz jeszcze dziecięca, ubrana w ubrania niczym z animacji japońskiej. Króciutka spódniczka... 
- Ona ma na sobie pas biodrowy, zamiast spódnicy. - parsknął jakiś głos. Dosyć złośliwy. 
Karmelowowłosa dziewczyna zamknęła z trzaskiem książkę i spojrzała w stronę z której dochodził natrętny dźwięk i uśmiechnęła się pozornie grzecznie. 
- Witam. Czyżby nowi uczniowie... Irlandia? - zapytała grzecznie. W szkole porozumiewano się w języku angielskim. Włoski był tylko wykładany, jak język obcy. A w głosiku, który tak brutalnie skomentował jej strój, nastolatka wyczuła tą twardą, irlandzką nutkę, która tak ją irytowała wśród innych uczniów z tamtych regionów. Tak niemiły gwałt na brytyjskim... 
- T-ta-tak. - wyjąkał chłopak, który stał obok niegrzecznego komentatora. 
Nastolatka przeniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się promiennie. 
Był to średniego wzrostu i raczej dosyć szczupłej budowy chłopak o cudownie blond włosach, które wydawały się spędzić na słońcu całe lato. I miał słodką, chłopięcą twarz... I te oczy. Błękitne oczy to rzadkość w Wenecji. Miło na nie popatrzeć. 
- Miło poznać. Jestem wiceprzewodniczącą rady uczniowskiej, Sophie Casterwill. - wyciągnęła w jego stronę rękę. 
Chwila minęła, zanim otrząsnął się z szoku i ją uścisnął. 
- Lok Lambert. Pierwsza klasa. 
- To świetnie się składa, bo ja również. Jakbyś miał jakieś wątpliwości, to śmiało, możesz pytać. Jestem do usług. - uśmiechnęła się jeszcze raz i odeszła, zostawiając go osłupiałego. 

Rudowłosa dziewczyna wpadła jak burza do pokoju, nawet nie przejmując się pukaniem. Natychmiast rzuciła się w stronę łóżka, ale ku jej rozpaczy, zamiast miękkiego lądowania, w jej bok, wbił się budzik Loka, który został tam chwilę wcześniej "odłożony". 
- Wiedziałam! - krzyknęła, z irytacją wyjmując spod siebie to diabelskie nasienie, jakim nazwała w myślach urządzenie. - Nam po prostu tu dobrze nie będzie Lok. Nie wiem, co mnie skłoniło do zgodzenia się na tą bezsensowną wycieczkę... Nawet nie mają tu w stałej ofercie wycieczek do gale... 
- A ja uważam, że będzie nam tu całkiem miło, Ruda Małpiatko. 
Ów Ruda Małpiatka spojrzała na niego z dołu. Chłopak siedział przy biurku, zawzięcie klikając w klawiaturę laptopa. Nawet stąd widziała co Lok wyszukuje i to podniosło jeszcze bardziej jej poziom irytacji. 
- Czy ty w ogóle zwróciłeś uwagę na to, ze ona nawet na mnie nie spojrzała. 
- Była bardzo grzeczna. - odparł, nie przejmując się zbytnio treścią wypowiedzi dziewczyny. 
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - jęknęła, wywracając oczami. 
Dopiero wtedy odwrócił się do niej przodem. 
- Nie zachowuj się jak rozpuszczona księżniczka, Siobhan. - poprosił, łagodnym tonem. Rzadko używał jej pełnego imienia i nigdy nie wróżyło to nic dobrego. Tym razem dziewczyna wyczuła w tym prośbę o wyście. 
- Świetnie - parsknęła. - po prostu cudownie. - dodała, podnosząc się na łóżku. Wstała i otrzepując koszulę, wymaszerowała ostentacyjnym krokiem z pomieszczenia. - I tak ma niewygodne łóżko - mruknęła jeszcze do siebie. 

Czarnowłosa kobieta przejrzała się jeszcze raz w lustrze z uznaniem kiwając głową. Miała na sobie swój typowy, roboczy strój, niby nic eleganckiego, raczej sportowo, ale z klasą, z której była bardzo dobrze znana, zarówno w swojej - nazwijmy to - pracy, jak i poza nią. Dominujący, zgniłozielony kolor jej stroju był mało praktyczny na przełomie lata i jesieni we Włoszech, ale ale samemu ubraniu, ów praktyczności odmówić nie można było.
Nie miała dzisiaj specjalnie dużo zajęć, poza tym, że musiała rozpocząć to, po co została przysłana aż na kraniec Europy. Mimo to, zamierzała zacząć od porządnego, miłego śniadanka w towarzystwie laptopa i bazy danych weneckiej policji. Czasu miała wiele. Skoro policja nic nie wie, a nie zdążyła przed posprzątaniem ostatniego miejsca zbrodni, nie dowie się więcej niż oni wiedzieli.
Wychodząc z apartamentu zabrała tylko najpotrzebniejsze rzeczy, schowane do torby na laptopa. Oczywiście parę razy sprawdziła wszystkie zabezpieczenia, w tym zaklęcia, które miały zapobiec jakiemukolwiek zainteresowaniu ze strony przypadkowych obserwatorów. Uwielbiała swoje zdolności w takich chwilach.
Swoje nieśpieszne kroki skierowała ku restauracji znajdującej się przy jednym z głównych kanałów Wenecji. Zdecydowała się na spacer, nie tylko dlatego, ze miała blisko, ale też z tego powodu, ze bardzo nie lubiła powolnych gondoli, które robiły w tym mieście za taksówki. O ile jako takiej choroby morskiej nie miała, tak powolne kołysanie malutkich łódeczek, w połączeniu z odorem, który unosił się z praktycznie stojącej wody i mdławą gadaniną gondolierów, którym widocznie płacono za uśmiechanie się do pasażerek, było nie do zniesienia.
Przechadzając się, pogrążyła się całkowicie w myślach na temat podjętej pracy.
Była szpiegiem jednej z czołowych organizacji zrzeszających ludzi, którzy wiedzieli o tajemnicach tego świata nieco więcej od przeciętnego zjadacza chleba. To byli ci ludzie, którzy pociągali za sznurki tego świata od wieków. Co prawda dawno nie było już starych, dobrych stowarzyszeń, jak wolnomularze, czy masoni, którzy choć dalej istnieli, zjadali jedynie resztki ze stołu, który był zarezerwowany dla teraźniejszych łowców i czołowych historyków. Bo przecież co to za tajne stowarzyszenie, o którym wszyscy wiedzą, a co inteligentniejsze dzieciaki, marzą by się tam dostać? Żadne.
Teraz na "topie" były dwie poważnie konkurujące ze sobą organizacje. Fundacja, która choć miała zapewne dobre intencje, poza paroma dobrymi członkami, nie miała zbyt dobrych agentów i Organizacja, do której należała ona, Zhalia Moon.
To co różniło te dwie struktury, było dosyć jasne. Fundacja była miejscem demokratycznym, a Organizacja była dla tych, którzy byli bardziej ambitni od kustoszy muzeum. Zhalia jednak aż za dobrze wiedziała, że pod tym pozornie niegroźną przykrywką, kryją się poważni przeciwnicy, w tym właśnie, spotkany poprzedniego dnia Dante Vale.
Kiedy myśli wkroczyły na ten niestabilny grunt, akurat dotarła do celu wędrówki, więc na chwilę oderwała się od złotych oczu nowego znajomego. Zamówiła sobie kawę i tradycyjne włoskie danie śniadaniowe, czyli niewielki talerzyk słodkich ciastek. Ot, taka rozpusta na dobry początek dnia.
Siadając do stolika w najdalszym kącie pomieszczenia, wyjęła laptopa i pierwsze co sprawdziła, to świeże, lokalne wiadomości.
Nic. Tylko informacja o braku informacji.
"Jakie to typowe" - przemknęło jej przez myśl.
Tylko chwilę zajęło jej włamanie się na serwery policji. Kolejną minutę zajęło jej znalezienie potrzebnych jej informacji i natychmiast po zobaczeniu pierwszych zdjęć, odechciało jej się jeść.
Miejscem zbrodni, była jak zwykle jakaś cicha uliczka, gdzie rzekomo dokonano samych zabójstw, ale Zhalia już po pierwszym spojrzeniu była przekonana, że zabójstw dokonano gdzie indziej. Po pierwsze, uderzenia nożem, które wstępnie zostały uznane za przyczynę zgonu, były zbyt rozległe i zbyt bliskie miejscom witalnym, a samo, rzekome miejsce zbrodni zbyt czyste. Przy takich obrażeniach, i Zhalia wiedziała to z doświadczenia, krew tryskałaby na wszystkie strony. A mimo to, zabójca musiał być dobrze wyszkolony, bo wszystko było tak profesjonalnie sfabrykowane, że tylko naprawdę doświadczona osoba, mogłaby się na tym poznać. Pech chciał, ze taką osobą była Zhalia.
Kolejne zdjęcia przedstawiały przybliżenia, narzędzie zbrodni znalezione niedaleko od uliczki i rzeczy znalezione przy ofierze. To zainteresowało kobietę najbardziej.
Dużo ich nie było. Jedynie parę dokumentów i jedna, wyświechtana, papierowa teczka, w której były kosztorysy muzeum. Zrobiono też dokładne zdjęcia ubrań ofiary i tu było już coś ciekawego. Spinki od mankietów, choć pewnie niedrogie, a przynajmniej takie sprawiały wrażenie, miały wygrawerowaną niewielką jakby runę. Był to symbol Fundacji *.
Zhalia westchnęła. Niby nic to nie dawało, bo doskonale wiedziała, kto jest celem tajemniczego zabójcy, ale kiedy przeglądała akta kolejnych zabójstw, które nie łączyło praktycznie nic, utwierdzała się tylko w przekonaniu, że coś tutaj nie gra. Nie tylko to, że zabójstwa były dokonywane w doskonale różny sposób, ani to, że jedyne co łączyło ofiary, to ich profesja, bowiem wszyscy zajmowali się w pewnym stopniu historią... To co było prawdziwie niepokojące, to to, że wśród czterech zabitych, wszyscy należeli do Fundacji.
Z początku nie chciała wierzyć w słowa swojego pracodawcy, ze to jakaś nagonka na członków tego stowarzyszenia, ale teraz musiała przyznać racje.
Przegryzła wargę, zamykając laptopa i sięgając po kubek.
- No, mała. To będzie jedna z twoich ciekawszych akcji. - mruknęła sama do siebie, upijając łyk.

Dante wszedł do domu, niosąc zakupy. Od razu skierował się do kuchni, gdzie wypluł z zębów klucze od domu i zabrał się za rozpakowywanie zakupów.
Dwa dni wcześniej wrócił do domu po kolejnej, owocnej misji, która zawiodła go aż na północ Kanady, ale był z niej bardzo zadowolony. Choć wiedział, że czeka go teraz wielkie sprzątanie, bo o ile dom zachowywał zwykle we względnym porządku, z powodu trybu życia, tak kuchnia... No cóż. Był właśnie po obfitym obiedzie, kiedy musiał szybko wyjść z domu.
Westchnął patrząc na sterty naczyń, które już z daleka zalatywały niespecjalnie ciekawym zapachem i skrzywił się mocno.
Kiedy skończył pakowanie zakupów, siłą rzeczy zabrał się za zmywanie i pozbywanie już nadgniłych resztek jedzenia. Przy okazji obiecał sobie, ze następnym razem dopilnuje, by ktoś posprzątał, jak będzie miał taką sytuacje.
Jednak kiedy przymierzał się do jednego z ostatnich, choć najbardziej brudnych garnków, usłyszał pikanie, które zwiastowało telekonferencje. Klnąc pod nosem, rzucił ze złością gąbkę do wody, co tylko podwoiło irytacje, gdy woda w odwecie zaatakowała jego koszulkę.
- Nosz, pięknie! - warknął, zdejmując denerwujące ubranie i włączył telewizor. - Czego?
Na ekranie wyświetliła się uśmiechnięta, ale jakby bardziej niż zwykle zmęczona twarz przyjaciela z pracy, Guggenheim'a.
- Co tak ostro, Dante? - zapytał blondyn, unosząc z pozornym zaciekawieniem brwi do góry. Dante jednak za dobrze znał przełożonego, by łudzić się, że ten choćby wysili się, by zrozumieć to co by odpowiedział. Dlatego zdecydował się po prostu na zmianę tematu.
- Nie ważne. Co dla mnie masz?
- Ja nic, ale Metz zaraz zadzwoni. Chciałem tylko prosić, byś był ostrożny. Metz jest bardzo zestresowany teraz i nie chciałbym, by się denerwował jeszcze bardziej. Postaraj się być miły, Dante. - Guggenheim westchnął przeciągle, mówiąc to.
Prawdą było, znaną nie od dzisiaj, ze mimo szczerego przywiązania Dantego do przybranego ojca, ostatnio nie było pomiędzy nimi najlepiej. Może ze względu na nową politykę Fundacji, która zakładała wzmożoną liczbę przyznawanych agentom misji, która z oczywistych względów nie podobała się Dantemu, albo ze względu na to, jak Metz traktował przybranego syna. Dante był oczywiście świetnie zapowiadającym się, dwudziestosiedmioletnim absolwentem jednego z najlepszych uniwersytetów na świecie, ale ku wielkiemu rozczarowaniu opiekuna, zdecydował się na pracę poza zawodem i po dodatkowym szkoleniu został detektywem. To trochę oziębiło ich stosunki, bo Metz zakładał, że Dantemu uda się osiągnąć wyżyny, a ten jego zdaniem postanowił się sam ograniczyć.
Dante wywrócił oczami, ale pokiwał głową, rozłączając się. Już po paru minutach telewizor odezwał się znowu. Tym razem mężczyzna uśmiechnął się po swojemu i odbierając przygotował się na najgorsze.
- Cześć - powiedział, opadając na kanapę, na której rozłożył się nieco nonszalancko.
- Witaj Dante. Jak poszła ostatnia misja? - zagadnął Metz, również uśmiechając się. Wyglądał trochę jak dobry wujek, ale Vale nie dał się zwieść pozorom. Już same cienie pod oczami mentora wskazywały na jakieś problemy. I szczerze mówiąc, mało go one obchodziły.
- Nieźle. Amulet jest u Accardi. Prześle go dalej, jak sprawdzi to co ją interesuje.
- Doskonale, doskonale - Metz wcale nie wyglądał na takiego, który w ogóle słuchał co się do niego mówiło. - Mam do ciebie sprawę, pewnie Guggenheim już ci przekazał... - zawiesił głos, jakby spodziewając się wtrącenia. Jedyne czego się doczekał, to uprzejmego, aczkolwiek nieco wymuszonego zaciekawienia na twarzy podopiecznego. - Jak wiesz, ktoś poluje na naszych ludzi, chciałbym, byś się tym zajął.
- Hmmm... Nie wiem, czy mam czas... - tym razem to Dante sugestywnie przerwał w połowie zdania.
- Dostaniesz miesiąc urlopu.
- Miesiąc? Za sprawę, którą można ciągnąć latami? Naprawdę myślisz, że mam czas się tym zajmować? Mam na głowie utrzymanie mieszkania rodziców.
- Dwa miesiące. Dante wiesz dobrze, ze tylko ty z nas wszystkich... Masz odpowiednie kwalifikacje i pozwolenia. - Metz wydawał się być trochę zmieszany.
- A więc przyznajesz, że to przydatny zawód? - zapytał pewną dozą niedowierzania Dante.
- Tego nie powiedziałem. - Głos Metza nagle stał się dużo surowszy i Vale, który już otwierał usta, by odpyskować, natychmiast je zamknął.
Chwilę siłowali się na spojrzenia, po czym Dante mruknał:
- Dobrze. Ale będę potrzebował pieniędzy. Za nic nie zapłacę z własnej kieszeni.
- A więc ustalone.

____________________________________

Symbol fundacji, wedle angielskojęzycznej wiki - tak mi powiedziało. O.o

Do mojej drogiej, starej Flaw! Cześć! Tak, pamiętam cię. :P O to się martwić nie musisz, bo lubiłam moich stałych czytelników. Ale miło znowu mieć od ciebie odzew. Zaraz się rozpłacze. To wzruszające. Serio. O.o

Na razie krótko, bo tak i już. Nie będę ładować niepotrzebnych rzeczy w rozdział. Rozdział to rozdział. Jeden wątek. Więc na razie tyle. :3
Organizacyjnie: Nie czekam na komentarze, ale mile widziane, a rozdziały będą, albo nie będą, wiecie... Wychodzę z domu o 6:20 rano, a wracam o godzinie 16, czasem później, a jeszcze muszę się kiedyś uczyć, spać i jeść, więc...

6 komentarzy:

  1. Fundacja no tak...czemu mnie to....nie dziwi.*sigh* i dlatego właśnie ja byłabym wolnym strzelcem. :) Zhalia. Pani Hacker mrrruuau i Danteś :) też mraśny

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam! Jestem bardzo zadowolona, że trafiłam na Twojego bloga, gdyż widzę, że masz naprawdę dobry pomysł, a Twój styl pisania jest lekko niepokojący, ale mimo to nie ciężki - a to cenię w autorach. Pobudziłaś mą ciekawość, więc mam nadzieję, że niedługo pojawią się kolejne części. Jak byłam młodsza lubiłam Huntik, teraz została mi tylko sympatia do Zhalii, Dantego i Loka, dlatego cieszę się, odeszłaś od głównej fabuły. Życzę dużo weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. A nawet nie wiem, jak miło znowu przeczytać coś od Ciebie :) Komentarz trochę spóźniony, ale miałam jakąś dziką nagonkę w szkolę. Ani pisać ani czytać nie miałam kiedy. A rozdział genialny, jak zawsze ^^ Sophie jest jednak niezmienna - już małego Loka zbajerowała, chociaż w sumie wcale się nie dziwię. Chyba jej się spodobał, no bo jakby nie patrzeć, faktycznie słodziutki z niego chłopczyk... I żeby od razu do niej pisać? Bo chyba to pykał na laptopie... Natomiast co to za zadanie, które dostał Dante? Mam pewne podejrzenia, jaka to sprawa, ale pewnie się nie sprawdzą, bo jestem raczej kiepska w zgadywankach. Rozdział świetny, świetny, świetny - czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj F.
      Hej, Siobhan. Coś cicho tu u Ciebie...
      Nominowałam cię do liebster award. Więcej informacji na opera-lalek.blogspot.com :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Znowu ja, nachalna, uparta, niecierpliwa.
      Na blogu cisza... :c Smutno.
      Wrzucisz cos jeszcze?

      Usuń
  4. http://huntik-2r.blog.pl/ zapraszam na ten blog, nazywam się michał a ukrywam się pod nickiem Cypiruto Uchiha kontynuuję blog mojego poprzednika

    OdpowiedzUsuń